PolitykaTVP.NET.PL

Kazimierz Marcinkiewicz o pracy premiera

Podziel się faktami

Kazimierz Marcinkiewicz: Tak było – przyznaję się bez bicia – 15 lat temu

Dobra organizacja pracy to połowa sukcesu, a jestem człowiekiem zorganizowanym, może nawet chcę być perfekcjonistą, więc musiałem zorganizować pracę rządu tak, żeby mucha nie siadała, a jak siadała, to żeby padała. Zlikwidowaliśmy wszystkie sztuczne komitety rady ministrów i stworzyliśmy tzw. małą radę ministrów, na czele której postawiłem Zbyszka Derdziuka. Ludwik był na mnie wściekły i często wracał do tego, że to on powinien jako wicepremier być szefem małej rady ministrów. Nie poddałem się. Wprowadziłem też zasadę bardzo częstych spotkań z ministrami, żeby sprawdzać co robią i żeby ich motywować.

Co tu dużo mówić, wielogodzinne rozmowy ze Zbyszkiem Religą, który bardzo chciał naprawić służbę zdrowia, a który z pasją opowiadał swoje medyczne, przebogate przecież życie, były dodatkowym uniwersytetem. Ile razy podarłem składaną przez niego dymisję, bo posłowie PiS, tak, tak PiS, straszliwie, go „ujeżdżali”, przymuszając cały czas do likwidacji NFZ. Musiałem go mentalnie masować, żeby wracał i walczył o swoją służbę, której przecież poświęcił całe życie. Genialny lekarz, wspaniały człowiek, Wielki Polak, świetny minister Pamiętam, jak był strajk pielęgniarek i lekarzy, jak przyszli pod kancelarię, zajmując cale aleje Ujazdowskie i walili niemiłosiernie pustymi butelkami plastikowymi o ulicę. Mówię, Zbyszek, ja do nich wyjdę, bo tego nie przerwiemy, idziesz ze mną? Bez wahania powiedział: jasne, że idę. Wszyscy nam chcieli to wyperswadować. Nikt tego nie robił ani przed nami, ani po nas, ale ludzie za to właśnie nas lubili i cenili i szanowali, bo nie byliśmy – władza, tylko byliśmy tacy jak wszyscy.

Albo spotkania ze Stefanem Mellerem, przepełnione anegdotami i historyjkami, niekończącymi się barwnymi, czasem nieco pikantnymi wstawkami z życia polskich i europejskich elit. Nikt mi tego nie odbierze. Opowieści o Moskwie i Putinie i polityce różnych rządów wobec Rosji… Albo o Francji, gdzie też był ambasadorem i to nie byle jakim, tylko takim pracującym blisko francuskiego rządu i prezydenta. Uczył mnie dyplomacji, szczegółowo prezentował liderów rządzących Europą, skrupulatnie opisywał zagrywki dyplomatyczne, czy podchody. O tak trafiłem na genialnych nauczycieli, a przecież uwielbiam otaczać się ludźmi mądrzejszymi, bo od nich najwięcej można zyskać. Chyba to widzieli, bo z lubością opowiadali, dzielili się swoją wiedzą, nawet sobą. Ze Stefanem udało nam się też po cichu zlikwidować tzw. wydziały ekonomiczno-handlowe. Chcieliśmy, by to ambasady zajmowały się promocją polskiej gospodarki, a więc i polskich firm. Tak jak to robi na przykład ambasada amerykańska.

Częste spotkania z ministrami i pilnowanie pracy w rządzie oraz doskonała praca małej rady ministrów, powodowały, że rady ministrów przebiegały bardzo sprawnie i trwały bardzo krótko. Bardzo często słuchaliśmy Grażyny Gęsickiej, która prezentowała tworzenie ministerstwa rozwoju regionalnego i wdrażanie całego systemu obsługiwania funduszy europejskich. To nasze autorskie rozwiązanie. Z jednej strony wiedziałem, że będziemy mieli do wykorzystania miliardy i że najsprawniejsza Hiszpania wydawała nawet do 92% przyznawanych im środków. Chcieliśmy tak się przygotować, żeby wydawać podobnie skutecznie. Z drugiej strony miałem już doświadczenie z pracy w sejmowej komisji europejskiej, że polscy biurokraci zawsze do europejskich przepisów muszą dodawać swoje, bo muszą czuć się ważni, bo uważają, że na tym polega rządzenie. Na przykład już wiosną, co tydzień trwały spory między Grażyną Gęsicką a Zytą Gilowską, bo ministerstwo finansów narzucało swoje dodatkowe procedury i bardzo opóźniało wydawanie pieniędzy. Musiałem zaszantażować, że przeniosę departament nadzoru do ministerstwa regionalnego, żeby zakończyć tę biurokratyczną zabawę. Świetną pracę wykonała Grażyna i mój rząd. Wdrożone procedury i organizacja urzędów pozwoliła wykonać, nie 92%, tylko 100% budżetu UE.

Kiedyś, już w styczniu w Zakopanem opowiedziano mi, że od wielu lat starają się doprowadzić do renowacji kolejki liniowej na Kasprowy Wierch i ciągle odbijają się od urzędów, że może wreszcie mi uda się wyjść z tego kręgu niemocy. Już w trakcie spotkania, obecni ministrowie mówili, że to nie jest rola premiera, że nie tam są kompetencje. Pomyślałem sobie jednak, co to za kretyńskie państwo, że nie potrafi zrobić czegoś tak prostego, co w Alpach robią po prostu gminy. Zebrałem w swoim gabinecie wszystkich świętych, odpowiedzialnych za taką realizację i okazało się, że wszyscy są za i że zawsze byli. Prosiłem Jacka Tarnowskiego, by pilnował wszystkiego. Po miesiącu okazuje się, że zero, nic, brak jakichkolwiek działań. Zaprosiłem wszystkich jeszcze raz, ale poprosiłem prawników o przygotowanie potrzebnych dokumentów. Wszyscy znów, jeden przez drugiego ministrowie i urzędnicy różnych urzędów przekonywali, że są za. Jakie było ich zdziwienie, gdy wjechały na stół przygotowane dokumenty tylko do ich podpisu. Odrestaurowaną i powiększoną kolejkę otwierał już Leszek, gdy pracowałem w Londynie. Polskę można zmieniać. Polską można sprawnie rządzić dla ludzi. Doświadczyłem tego.

Bardzo ważne było też zarządzanie służbami specjalnymi. Godzinę po wejściu do gabinetu premiera, przyszedł szef Agencji Wywiadu Andrzej Ananicz, którego bardzo dobrze znałem jeszcze z rządu Jerzego Buzka. Zanim złożył dymisję, zastrzelił mnie informacją. Opowiedział mi kilka historii z czasów jeszcze rządów Leszka Millera, kilka rządowych decyzji dotyczących tego, co wydarzyło się na polskiej ziemi, we współpracy z amerykanami. Zabił mnie, a przynajmniej na chwilę wbił mnie w podłogę. Od razu tego dnia musiałem poświęcić wiele godzin by wysłuchać „spowiedzi” wszystkich służb. Musiałem posiąść wiedzę o tym, co ważnego, a ściśle tajnego wydarzyło się w Polsce lub w związku z Polską i czego można spodziewać się w najbliższym czasie. W grudniu szef jednej ze służb, niejako w nawiązaniu do słów Andrzeja, powiedział, że spoza Polski płyną ostrzeżenia dotyczące najbliższych świąt. Razem z Ludwikiem Dornem raczej myśleliśmy, że to trochę podpucha służb, ale przecież nie można było wobec tego przejść obojętnie. Tak więc, od pierwszego dnia urzędowania wiedziałem, że muszę codziennie czytać wszystkie raporty ściśle tajne, co dwa tygodnie przyjmować bezpośrednie raporty szefów służb, a ze Zbyszkiem Wassermanem – moim pełnomocnikiem ds. służb – muszę rozmawiać przynajmniej raz w tygodniu. Inaczej służby będą robiły, co chcą, bo będą czuły, że nie są zadaniowane i pilnowane.